PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=543}

Plac Waszyngtona

Washington Square
7,2 4 450
ocen
7,2 10 1 4450
7,6 5
ocen krytyków
Plac Waszyngtona
powrót do forum filmu Plac Waszyngtona

Wszystko nie tak... 

ocenił(a) film na 6

Jako fanka powieści "Washington Square" jestem zawiedziona filmem Agnieszki Holland. W niektórych postach na forum padły stwierdzenia, że jest to najlepsza ekranizacja powieści Henry’ego Jamesa. Otóż nie, moim zdaniem nie jest i już uzasadniam dlaczego:

1. Catherine - no przepraszam bardzo, ale o ile ta postać była w książce nieśmiałą i podporządkowaną ojcu miłą osóbką, tak tutaj wygląda i zachowuje się jakby miała upośledzenie w stopniu lekkim. Szczególnie w scenie, kiedy prawnik czyta zmieniony testament jej ojca. Ja się pytam: co to miało być? Czy pani Holland się trochę nie zagalopowała? A może to wina aktorki, która wykreowała swoją bohaterkę na niepełnosprawną umysłowo? Moje gratulacje, wyszło wybornie...

2. Doktor Sloper - o Albercie Finney’u, który odgrywał jego rolę, mogę powiedzieć w skrócie tylko tyle, że zagrał dobrze, choć momentami ostro przesadził. Trudno jednak zrzucać całą winę na karb aktora, kiedy w skrypcie pojawiają się zdania, których doktor nigdzie w książce nie wypowiada. Sloper nigdy nie powiedział Catherine, że żałuje, iż jej matka oddała swoje życie, wydając ją na świat. Z pewnością po części tak myślał, ale nie był to główny powód jego oziębłości w stosunku do córki. Ich relacja w książce była wielowymiarowa, czego nie widać w spłaszczonym do granic możliwości filmie Holland. Oglądając film, naprawdę dziwiłam się temu, dlaczego Catherine już wcześniej nie domyśliła się, że ojciec nią gardził. To naprawdę nie było aż takie trudne.

3. Morris - Chaplin może i nadawał się do tej roli, ale tylko ze względu na wygląd. Swoją grą aktorską mnie nie powalił. Przez cały film miałam wrażenie, że zamiast naturalnego wypowiadania swoich kwestii, mechanicznie je recytował. No przykro mi, ale nie przekonał mnie w tej roli.

4. Siostra Morrisa - w książce rozmowa pomiędzy nią, a Sloperem przybrała zupełnie inny tor. Doktor znał się na ludziach i rozszyfrował motywy Morrisa już od samego początku. Siostra jedynie to wszystko potwierdziła, co było dla Slopera ostatecznym zamknięciem sprawy. W filmie zrobiono z niej biedną, lecz prawą kobiecinkę, która tępi materialistycznego łajdaka. Czyli dalej robimy ze Slopera ostatniego drania i jedziemy na czarno-białym schemacie. Głębokie, nie powiem.


5. Niepotrzebne sceny - wydarzenia z dzieciństwa Catherine, które nie miały miejsca w książce, były w filmie zupełnie niepotrzebne. Rozumiem jednak, że Holland chciała już na samym początku uwypuklić strach małej Catherine przed doktorem. No cóż... Trochę jej to nie wyszło, gdyż zastraszane przez rodzica dziecko nie biegłoby z radością do drzwi po jego powrocie z pracy. Odnosząc się do tego, co wcześniej napisałam, scena z urodzin doktora była po prostu głupia i niesmaczna.

6. Przesłodzone zakończenie - książkowa Catherine została na końcu zupełnie sama ( pomijając ciotkę Penniman, która nadal mieszkała z nią w domu na Placu Waszyngtona ). Godząc się z własnej woli na staropanieństwo i odrzucając po kolei dwie propozycje zaręczyn, uczyniła z siebie kobietę samotną i nieszczęśliwą. By nie myśleć o Morrisie i o bólu, który jej sprawił, zaczęła udzielać się charytatywnie i społecznie, ale to nie pomogło jej zapomnieć o tym, przez co przeszła. Wszystko to jest jasno opisane w ostatnim rozdziale, kiedy Catherine, już jako dojrzała kobieta po czterdziestce, spotyka się z równie podstarzałym Morrisem, a między nimi wywiązuje się krótka, ale ciekawa rozmowa.

Jako ekranizacja książki 2/10, jako film, który nie ma z nią nic wspólnego 6/10. Gdybym obejrzała go najpierw, nie czytając uprzednio książki, zanudziłabym się na śmierć. To pseudo-psychologiczne dzieło jest płaskie jak naleśnik. O wiele bardziej przypadł mi do gustu obsypany Oscarami film z 1949 roku pt. "Dziedziczka". Mimo iż nie trzeba było w nim ze świecą szukać nieścisłości i główna bohaterka zmieniła się na końcu w zimną i okrutną kobietę ( co nie miało miejsca w książce ), to o wiele lepiej oddaje on klimat książki i relację ojciec-córka.

ocenił(a) film na 8
klikk12

Nie czytałam książki, ale wydaje mi się, że to nawet plus, bo z perspektywy osoby nie znającej pierwowzoru mogę powiedzieć, że odebrałam film inaczej niż mówisz, że "tylko-widzowie" to zrobili.

Chodzi mi przede wszystim o punkty 4. i 5. Sloper nie był przedstawiony jako ostatni drań, czarno-biała postać, która tyranizowała swoje dziecko. Postać Slopera byłaby jednowymiarowa, gdybyśmy przez większość czasu znali prawdziwe zamiary Morrisa (czyli, jak mówisz, gdyby dialog ojca Catherine z jego siostrą został poprowadzony jak w książce). Wtedy byłby dobry i broniłby dziecka, czyli byłby po prostu nieszczęśliwym wdowcem, który nie jest w stanie pokochać córki. A mamy tutaj nieszczęśliwego wdowca plus człowieka, który chce komuś odebrać prawo do szczęścia (bo przecież cały czas widzimy zakochanego Morrisa).

Natomiast jeśli chodzi o scenę z dzieciństwa Catherine oraz przybieganie do drzwi - moim zdaniem to idealnie obrazuje, jak bardzo dziewczyna chciała być kochana, akceptowana, jak bardzo jej tego brakowało i jak ją to zniszczyło. Była jak mały piesek skaczący wokół swego pana, który odtrąca go małymi kopniakami. A ona lgnęła i lgnęła, przez lata nic się nie zmieniało.

Co do samej Catherine się zgodzę - była psychiczna. Ale może to też zaleta? W filmie trwającym dwie godziny nie da się przedstawić wielu rzeczy tak jak w powieści, a Holland tę "psychiczność" wprowadziła dość delikatnie, co nadało Placu pewien smaczek, wymiar pewnego niebezpieczeństwa, będącego wynikiem przebywania z zimnym ojcem i pokręconą ciotunią.

ocenił(a) film na 6
mgraab

Musisz przeczytać książkę, aby zgłębić i zrozumieć pokręconą psychikę Slopera. Wyjaśnię Ci zaraz, dlaczego użyłam określenia "pokręconą". Może się wydawać, że Sloper za wszelką cenę stara się zdemaskować oszusta, czyhającego na majątek jego córki. A jednak okazuje się, że nie do końca. Doktor do ostatniej chwili trzyma się historyjki o ochronie "biednej i słabej umysłem" Catherine, ale bardziej liczy się dla niego pokazanie wszystkim, że to właśnie on ma rację co do Morrisa. Nie można też powiedzieć, że Sloper nie kocha Catherine. Kocha ją, lecz ojcowskie uczucia gryzą się potwornie z jego mizoginią co daje dość wybuchowe rezultaty. Doskonale wie jak czuje się Catherine, ale z przyczyn oczywistych nie potrafi okazać jej empatii. Uważa, że wszystkie kobiety są takie same, że same sobie zasłużyły na los zgotowany im przez mężczyzn i że zostały powołane do cierpienia za jego płeć. Najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że taki mądry człowiek jak on nie potrafi odróżnić dobra od zła. Zadaje córce okropny ból, wie o tym doskonale, ale nie zaniechuje swoich działań, bo wydaje mu się, że to wszystko dla jej dobra. Pod pewnymi względami ma mentalność dziecka (on ma we wszystkim rację, bo tak i koniec!). Przyznając przed Catherine, że nie jest dobrym człowiekiem, a następnie nie zmieniając swojego postępowania względem niej, obnaża swą megalomanię i toksyczną nadopiekuńczość. Prawdopodobnie nie może przeżyć, że substytutem jego zmarłego synka okazała się być słaba kobieta, w niczym niepodobna do swojej pięknej i bystrej matki. Sloper nie może pogodzić się z faktem, że jego dziecko nie jest tak wybitnie uzdolnione jak on i jego żona. Mimo iż bardzo stara się je wykształcić, odnosi na tej linii druzgocącą klęskę. To go ostatecznie przybija i zniechęca do Catherine. Na koniec dodam, że czarnym charakterem bym go nie nazwała. Jeśli już mam go określić to jest on dla mnie człowiekiem z pokręconą psychiką i nie do końca jasnymi intencjami. Z jednej strony seksista, a z drugiej nadopiekuńczy i rozczarowany rodzic, który mimo wszystko nie wini dziecka za jego niedoskonałość!
A teraz opowiem ci "suchar", który ładnie zakończy mój wywód o doktorze:
Idą dwa koty przez pustynię. Mija jeden dzień i jedna noc, a one wędrują dalej. Wreszcie jeden odwraca się do drugiego i stwierdza: wiesz co, stary? Ja nie ogarniam tej kuwety.
Jeśli o mnie chodzi, to ja nie ogarniam psychiki Slopera;>

Co do Catherine... Cóż mogę powiedzieć na jej temat? Typowa dziewiętnastowieczna kobieta, która za wszelką cenę chce uszczęśliwić faceta (nie ważne, czy to ojciec, czy to brat, czy kochanek). W tamtych czasach właśnie do tego sprowadzała się rola kobiet: słodki aniołeczek, który stoi na straży ogniska domowego, rodzi dzieci i dogadza mężczyźnie na wszelkie sposoby. To wyrosło z miłosiernego Chrześcijaństwa, ale daruję Ci już może swoje biadolenie o tym. Napiszę tylko, że takie właśnie były kobiety w XIX wieku i taka była Catherine w książce. Marzyła, by uszczęśliwić swojego ojca, ale nigdy jej się to do końca nie udało. Mimo iż ojciec był dla niej bardzo miły i uprzejmy, ona podświadomie czuła jego rozczarowanie i cierpiała. Można byłoby sobie darować scenki z jej dzieciństwa i robienie z niej wariatki na rzecz zbliżenia się do tego co jest w książce i co jest zapisane na kartach historii.

Pozdrawiam;>

PS Pokręcona ciotunia była chyba jedynym aspektem łączącym film z książką. I właśnie za nią dałabym ekranizacji 2, a nie 1/10
PS2 Przepraszam za takiego długiego posta. Sama nie lubię nudnych "poematów":-)

ocenił(a) film na 8
klikk12

Dawno oglądałem i dawno czytałem, ale włączę się do dyskusji: mi się film o wiele bardziej podobał. Pamiętam, że jak czytałem książkę, to jej reporterski-amerykański styl mniej mi pasował do całej historii niż epicki rozmach filmu. A do tego - końcowa scena - rozmowa przy stole: w książce wyjątkowo słaba, w filmie - wspaniała.

klikk12

Zgadzam się w 100%

klikk12

Nie czytałam książki, a film widziałam dawno, ale pamiętam, że myślałam, że bohaterka rzeczywiście jest lekko upośledzona, a już na pewno skrajnie naiwna;)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones